Orszak Trzech Króli

11.12.2024
ŚWIĘTA RODZINA - KIM SĄ AKTORZY?

Kto wcieli się w rolę Świętej Rodziny na Orszaku 2025?

Jak co roku przed Orszakiem wszyscy organizatorzy szukają aktorów, którzy mogliby się wcielić w główne role występujące w trakcie wydarzenia. Orszaków jest kilkaset więc i rodzin, które odegrają główną rolę będzie wiele. Jest to okazja do promocji rodzicielstwa.

W Warszawie staramy się, aby role Mędrców ze Wschodu odgrywały osoby pochodzące z Afryki, Azji i Europy, a o odgrywanie roli Świętej Rodziny prosimy jakąś rodzinę ze szkół, które organizują Orszak. Rodzinę, która pragnie podzielić się swoim życiowym doświadczeniem rodzicielstwa.

W roku 2025 w rolę Świętej Rodziny w Warszawie wcieli się rodzina pp. Niemczyków.

Eliza i Piotr Niemczyk, małżeństwo z 13 letnim doświadczeniem i szóstką cudownych dzieciaków: Maksymilianem, Ignacym, Stanisławem, Różą, Konstantym i małym Franciszkiem. Zaczynając wspólne życie nie zdawali sobie sprawy, że będzie im dane mieć takie bogate doświadczenie rodzicielskie, a także być rodzicem synka z zespołem Downa, co, jak mówią: „z jednej strony całkowicie zmienia stosunek do życia, a jednocześnie pozwala skupić się całkowicie na tu i teraz”. Są standardową rodziną z troskami codzienności i wyzwaniami zawodowymi. Piotr na co dzień pracuje z dziećmi jako anestezjolog dziecięcy. Eliza obecnie zajmuje się domem, dziećmi i studiuje psychologię, dbając o przestrzeń rozwoju dla siebie. Mieszkają w podwarszawskim Józefowie i są bardzo dumni ze swoich dzieciaków i tego projektu jakim jest ich wspólne życie.

Pani Eliza tak opisuje swoje życie: 

 

 

  A OTO ŚWIADECTWO PANI ELIZY - MIŁOŚCI JEST WIĘCEJ, NIE MNIEJ!

 

Każdego dnia mój synek Ignacy patrzył na mnie i wręcz błagał o miłość. Jakby zwracał się do mnie słowami: „Mamo, kochaj mnie, mamo, nie jestem gorszy, to nie moja ani twoja wina”.

Mam na imię Eliza. Od trzynastu lat jestem szczęśliwą żoną Piotra i matką szóstki wspaniałych dzieci: Maksymiliana, Ignacego, Stanisława, Róży, Konstantego i Franciszka. Na początku małżeństwa myślałam, że zawsze będzie pięknie i bezproblemowo. Nie miałam wówczas świadomości, że życie małżeńskie  i macierzyństwo to nie tylko chwile uniesień, ale przede wszystkim wzięcie odpowiedzialności za siebie, współmałżonka i dzieci, które się bardzo kocha, a których w naszej rodzinie, z każdym kolejnym rokiem, przybywało…

Po roku małżeństwa doczekaliśmy się pierwszego synka.

 Diagnoza i pytania do Boga

Bardzo szybko udało nam się zostać rodzicami po raz drugi. Miało być normalnie, bez problemu. Nie przyszło mi nigdy na myśl, że możemy mieć chore dziecko. Bo dlaczego niby my? A może powinnam właśnie wtedy pomyśleć, dlaczego właśnie nie my? W trakcie pierwszego badania USG lekarz od razu widział wszystko, czego nie powinno być. Mój mąż także jest lekarzem i zobaczyłam w jego oczach przerażenie. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale zdawałam sobie sprawę, że jest źle. Diagnoza była krótka: wada genetyczna z ciężką wadą serca oraz uogólniony obrzęk płodu. Zostaliśmy poinformowani, iż jest mała szansa, aby dziecko w ogóle przeżyło, a jeśli chcemy wiedzieć, jaka to wada, to należy wykonać inwazyjne badanie zwane amniopunkcją.

Był we mnie ból, złość, brak zgody na chore dziecko. Masa pytań, które cały czas piętrzyły się w głowie. Na co chore jest moje dziecko? Czy przeżyje, a jeśli tak, to jak będzie funkcjonować? Co się stanie z naszą rodziną? Co z naszymi planami na życie? Czy nasze małżeństwo to przetrwa? Dlaczego to właśnie nas spotkało? Miało być pięknie, Bóg nam przecież błogosławił, a jednak jest tak źle? Z każdym dniem tych pytań przybywało, a odpowiedzi nie było.

 „Mamo, kochaj mnie!”

 Każdy dzień ciąży był dla mnie ogromnym cierpieniem, a dzień porodu nie był niestety dniem radości. Był smutny, przygnębiający. Byłam jedyną matką dziecka z zespołem Downa na oddziale.

Każdego dnia mój synek Ignacy patrzył na mnie i wręcz błagał o miłość. Jakby zwracał się do mnie słowami: „Mamo, kochaj mnie, mamo, nie jestem gorszy, to nie moja ani twoja wina. Mam takie samo prawo do wszystkiego, jak mój starszy brat, do takiego samego traktowania”. O ile akceptacja tej sytuacji to był cały proces, to jednak pokochanie Ignacego, traktowanie go na równi z rodzeństwem i dawanie mu siebie przyszło bardzo szybko. Przestałam zadawać sobie pytania o to, co dalej, jak będzie nasze życie wyglądać za pięć lat. Liczy się tu i teraz, a jeśli moje myśli zaczynają niebezpiecznie odpływać w przyszłość, to staram się je od razu ucinać, nie pozwalam im się rozwinąć.

 

Życie okazało się jednak piękne

 

W pierwszych dniach życia Ignacego miałam wiele myśli, obaw i gotowych scenariuszy. Skupiliśmy się na wychowaniu Ignacego, tak jak każdego dziecka. Synek wymagał w wielu kwestiach wsparcia. Karmienie nie było proste, ale przy determinacji skończyło się sukcesem. Rehabilitacja fizyczna była wręcz niezbędna, aby pomóc jego wiotkim mięśniom rozwijać się jak u zdrowych rówieśników, ponieważ rozwój fizyczny wspiera rozwój poznawczy i odwrotnie. Od trzeciego miesiąca życia rozpoczęliśmy zajęcia u logopedy, aby wspomóc Ignasia w nauce mówienia, gdyż osoby z zespołem Downa wykazują pod tym względem spore trudności. Tak mijały nam dni, miesiące, a życie okazało się być jednak piękne i tak właściwie normalne. Będąc w restauracji, na basenie, w centrum handlowym, nawet nie odczuwałam i nie odczuwam, że mam dziecko inne, niepełnosprawne.

Okazało się, iż miłości jest więcej, nie mniej i że życie z chłopcem z zespołem Downa wcale tak bardzo nie ogranicza kolejnych pragnień. Zdecydowaliśmy się na następne dziecko, choć strach o to, czy będzie zdrowe, pozostał. To naturalne, iż każdy rodzic pragnie, aby jego potomstwo było zdrowe i rozwijało się jak najlepiej. Strach nawet nie był o dziecko, ale o to, czy dałabym radę być matką dwojga chorych maluchów. Wtedy jednak zrozumiałam, iż pragnienie kolejnego dziecka z moim mężem jest dużo większe niż lęk przed ewentualną chorobą. Zrozumiałam, że jeśli będę kierować się lękiem, to sama zrezygnuję z doświadczania życia, a życie naprawdę jest krótkie i bardzo szybko mija. I tak urodził się trzeci syn Stanisław, wspaniałe, radosne dziecko. Po Stanisławie doczekaliśmy się Róży Marii, która jest oczkiem w głowie trzech starszych braci. Konstantego i małego Franciszka.   

 

Bóg daje ukojenie

Często jest ciężko. Jest trud, ale jest w tym również poczucie sensu i spełnienia. Wiemy, po co i dla kogo wykonujemy daną czynność. Ignacy jeszcze nie mówi wyraźnie. Ma dziesięć lat, słabo mówi, ma ogromne problemy z komunikacją i abstrakcyjnym myśleniem. Jest uparty i często sfrustrowany brakiem zrozumienia. Jednakże nie sztuką jest kochać to, co atrakcyjne, miłe i przyjemne. Sztuką jest wziąć swój krzyż i codziennie na nowo, z radością na ustach, iść do przodu, a jak się upadnie, to wstać i iść dalej.

A gdzie w tym wszystkim jest Bóg, ta moja, jak mi się wydawało, stabilna, pewna wiara? Moja wiara przed narodzinami Ignacego, a dzisiejsza, to zupełnie inna wiara. Wcześniej wiedziałam, że jest Bóg, że jest dobry. Chodziłam na niedzielne Msze św., korzystałam z sakramentów i często odmawiałam różaniec. Wydawało mi się, że żyję wiarą. Jednak okazało się, że nie wierzyłam w Boga żywego. Nie czułam, że jest moim Ojcem, a ja jestem Jego dzieckiem. Był obecny w moim życiu podczas modlitwy, ale potem o nim zapominałam. To się całkowicie zmieniło.

Dziś wiem, że Bóg jest ze mną podczas śniadania, gdy po raz kolejny próbuję zrozumieć Ignacego, co chciałby zjeść. Podczas spaceru w lesie, gdy jestem wdzięczna, że kroczymy razem całą rodziną. Podczas ćwiczeń logopedycznych, gdy Ignacy krzyczy, nie chce pracować. Uparcie mówię mu wtedy, że musimy dokończyć to zadanie, a w myślach mogę tylko mówić akty strzeliste, aby utrzymać cierpliwość dla ułomności mojego dziecka i mieć pokój w sercu. Doświadczam obecności Boga, gdy odbieram dzieci z przedszkola, podchodzę do grupy Ignasia i patrzę przez szybę. Patrzę i czasami poleci mi po policzku łza, gdy uświadamiam sobie, że na prawie 300 dzieci w naszym przedszkolu tylko moje ma zespół Downa. Gdy tak po ludzku czuję, że to niesprawiedliwe, że oddałabym wszystko, aby był zdrowy. Wtedy Bóg daje mi pokój w sercu i ukojenie. Daje myśli, iż może dzięki Ignacemu wielu rodziców doceni łaskę posiadania zdrowego dziecka, które nie ma barier w rozwoju, które, dobrze wychowane, kiedyś ruszy samodzielnie w dorosłe życie.

Zrozumiałam i doświadczyłam, że wiara to nie tylko modlitwa, umartwienia, dobre uczynki, chociaż to jest oczywiście również bardzo ważne. To po prostu życie, godzina po godzinie, w świadomości obecności Bożej. Bóg jest obok mnie i Ciebie. Jest wtedy, gdy piszę to świadectwo i kiedy będziesz je czytał(a). On nie jest Kimś nieobecnym, teoretycznym, historycznym. Każdego dnia czuję Boże błogosławieństwo.

Bycie rodzicem chorego dziecka nie odebrało nam z mężem planów i marzeń. Zbudowaliśmy nasz wymarzony dom, mąż kończy specjalizację i rozwija się naukowo. Ja zamierzam pracować zawodowo. Jest trudniej, ale nie mniej pięknie. Ignacy wniósł w nasze życie ogrom błogosławieństwa. Nauczył mnie cierpliwości, pokory, większej miłości. Ukazał moje wady i stereotypowe myślenie, o którego istnieniu nawet nie zdawałam sobie sprawy. Jego obecność w naszej rodzinie w naturalny sposób wymusza większe zaangażowanie w codziennych obowiązkach: czy to domowych, czy zawodowych. Urzeczywistnia prawdziwą miłość. Przecież kochać, miłować to nie puste słowa, poklepanie po plecach. Kochać to konkretne działanie dla drugiej osoby. Miłość nie lubi bezczynności.

 

Eliza

 


Historia Świętej Rodziny 2024

Link

 


WZRUSZAJĄCA HISTORIA RODZINY - św. Rodziny na Orszaku 2024 w Warszawie 
Magda i Łukasz Olkowie, są małżeństwem od 19 lat. Magda, z wykształcenia germanistka i fotografka, poświęciła się całkowicie domowi i opiece nad dziećmi. Łukasz, informatyk z zawodu, teraz inwestor i przedsiębiorca, stara się zręcznie zarządzać firmą https://framky.pl/, jak i domowym życiem.
Nasza przygoda z rodzicielstwem rozpoczęła się niekonwencjonalnie. Po latach borykania się z problemem niepłodności, nasze serca otworzyły się na temat adopcji. W 2010 roku skłanialiśmy się ku adopcji małego dziecka. Jednak Pan Bóg miał dla nas inne plany. Zupełnie nieoczekiwanie poznaliśmy rodzeństwo starszych dzieci z domu dziecka. Postanowiliśmy w pierwszej kolejności właśnie dla nich stworzyć rodzinę. Po kilku latach radości i wyzwań wychowywania nastolatków, w 2015 roku adoptowaliśmy malutkiego Gabrysia i zgłosiliśmy gotowość adopcji następnego dziecka. Kolejne lata potoczyły się w sposób, którego nigdy byśmy się nie spodziewali. W 2019 roku postanowiliśmy zaadoptować Marysię. Dwa tygodnie później urodził się jej braciszek - Józio, którego również przyjęliśmy do rodziny. Największe zaskoczenia pojawiły się w 2021 roku. Po 18 latach małżeństwa dowiedzieliśmy się, że jesteśmy w ciąży - nigdy byśmy się tego nie spodziewali, a pojawienie się Jasia było dla nas prawdziwym cudem i symbolem wiary i nadziei. W tym samym czasie przyszła również informacja, że Marysi i Józiowi urodziła się kolejna siostrzyczka - Ela. Mimo, iż moment nie był dla nas idealny, zdecydowaliśmy się ją również przyjąć do naszej rodziny.
W naszym domu w Józefowie pod Warszawą, każdy dzień jest pełen wyzwań, ale i niezliczonych radości. Każde z dzieci wnosi do niego swoją unikalną osobowość, historię i potrzeby, ucząc nas cierpliwości, empatii i miłości. 
Etapy naszej podróży ku rodzicielstwu były pełne trudnych decyzji i wątpliwości. Odwagi dodawała nam wiara w Miłość i przekonanie, że każde dziecko zasługuje na dom pełen ciepła i bezpieczeństwa.
Nie uważamy się za bohaterów i nie lubimy gdy ktoś próbuje nas w ten sposób nazywać. Jednak zdajemy sobie sprawę, że ta historia może być inspiracją dla innych. Nasze doświadczenie pokazuje, że rodzicielstwo nie musi podążać standardowymi ścieżkami, a każdy wybór serca prowadzi do czegoś pięknego i wartościowego. Nasza rodzina jest naszym największym osiągnięciem i największą radością.

 

Patroni Orszaku Trzech Króli 2025

Partnerzy Orszaku Trzech Króli 2025